Zwłaszcza, że sposób, w jaki prowadzone są wszystkie te grupy, daje młodym aktorom fantastyczną sprawność i elastyczność. Tak jak napisałem na początku, nie widziałem dwóch podobnych propozycji od Nieoetykietkowanych; do stricte kobiecego przedstawienia Bez jaj najbliższa byłaby może Mała czarna sprzed paru lat, która zresztą o ile wiem aktualizuje się wraz ze zmianami w zespole. Ale wciąż, komediowy w tonie spektakl oparty na Tiramisu Joanny Owsianko to inna liga – Bez jaj na podstawie powieści Kobieta dość doskonała Sylwii Kubryńskiej to już rozpisany na kilkanaście głosów manifest. Nie chcę mówić, że feministyczny, bo byłaby to kategoria za łatwa, choć panorama codziennych problemów, systemowo wspieranych traum i społecznych pułapek, z jakimi muszą mierzyć się kobiety w nowoczesnym, wydawałoby się, świecie, jest tu porażająca. Spektakl wznosi się jednak ponad tę perspektywę, stając się rodzajem ogólnoludzkiego lamentu, rozumiejąc, że żadna opresja, w tym opresja patriarchatu, nie pochodzi z jakiegoś tajemniczego zewnątrz, ale z samego środka uwikłanych w nią osób. Kilkunastoosobowa obsada dźwiga tę opowieść, prowadzi ją bez fajerwerków, w skupieniu i pewnie, z dużą dojrzałością emocjonalną, nie przymilając się do widza, ale pozostawiając mu pole do zaangażowania. Minimalistyczna struktura przedstawienia, zbudowana wokół prostych, repetytywnych działań ruchowych, inkrustowana jest czasami scenicznymi obrazami tak wysmakowanymi, że zostają w pamięci tym dłużej, im większą stanowią kontrę dla szorstkiej – i przecież przykrej – narracji. I nawet, gdyby chciało się widzieć w przebiegu dłużyzny, poruszający finał wstecznie rozwiewa wszelkie tego typu wątpliwości. Klasa.
Z oczywistych względów – i całe szczęście, że przyszedł taki czas – off stoi w tej chwili spektaklami kobiecymi. Środowisko teatralne, z całą swoją nadreprezentacją mężczyzn, zapraszanych jako specjaliści do różnych gron jurorskich, musi się z tym mierzyć; często bywa, że mierzy się w jedyny znany sobie sposób, przez mansplaining. Nasłuchałem się reżyserów-akademików, z zapałem wyjaśniających młodzieżowym dziewczęcym grupom, że jeśli chcą mówić o swoim doświadczeniu, to powinny jednak pójść w feminizm czwartej fali. I nie wątpię, że skoro panowie znajdowali dla siebie takie furtki, faktycznie musiało to świadczyć o brakach w teatralnej konstrukcji tych wypowiedzi. W przypadku Bez jaj nie wyobrażam sobie takiej reakcji; spektakl grupy z Zabrza, owszem, zaprasza do rozmowy, ale ma być to ot – ludzka rozmowa, nie "dyskusja" w rozumieniu publicznych debat. Bo też i teatr uszyty to z rzeczywistej empatii, a nie – nie znających sprzeciwu diagnoz. Takiego teatru trzeba nam dziś więcej!